Autor |
Wiadomość |
|
Poncky
Gość
|
Wysłany: Nie 20:01, 09 Lis 2008 Temat postu: Podanie Rhaila |
|
|
Otworzył oczy, w miejscu, którego nie znał a przynajmniej nie kojarzył. Chciało mu się pić jak nigdy. Pomimo młodego wieku nosił długą brodę, którą szczycił się przed innymi krasnoludami. Od zawsze wyróżniał się spośród rówieśników. Szybciej się uczył i zapamiętywał, przez co musiał potem bezczynnie patrzeć jak inni pracują samemu nie robiąc nic. Zawsze ubrany w płytową zbroję chroniącą jego dwudziestoczteroletnie ciało teraz leżał w bezruchu na czymś, co z pewnością nie było jego domowym łóżkiem. Bolał go każdy członek a ciało odmawiało posłuszeństwa. W dodatku trawiła je gorączka, której próbował nie ulec. Z wysiłku zemdlał...
Śnił. Słońce chyliło się ku zachodowi. Ptaki wśród leśnej gęstwiny cichły przestawały śpiewać. Ettiny na równinie za Brytanią wychodziły ze swoich legowisk licząc na łatwy łup zebrany ze zwłok niedoświadczonych wojowników. Rycerz pędził na koniu północnym traktem z Yew do Brytanii wzbijając tumany kurzu z zaschłej ziemi. Mijając kolejne drzewa coraz bardziej spinał rumaka by zdążyć na czas. Nie chciał wybrać drogi przez portal, żeby nie spotkać morderców. Zbyt cenny pakunek wiózł ze sobą by narażać się na walkę, by narażać się na jego utratę. Nie chciał kusić losu. Dojechał w końcu do strażników akurat zmieniających się na warcie.
"Stać w imię lorda Britisha! Ktoś Ty?!” Strażnik zapytał jeźdźca zachrypniętym głosem.
"Zwą mnie Rhaill, Rhaill La'Vey i jestem tu by znaleźć siostrę. Powiedziano mi w Yew, że będzie tu dziś kupowała zioła." "Po zmroku bramy miejskie są zamknięte krasnoludzie, przykro nam, spróbuj szczęścia ju..." "Nie tym tonem psi synu ! Nie będziesz mi rozkazywał. Słońce jeszcze nie zaszło, a ja mam polecenie od Królewskiego kronikarza by zebrać drużynę !" - odparł krasnolud pokazując odpowiednie pismo przed nos strażnika. Widząc królewską pieczęć strażnicy chcąc nie chcąc musieli wpuścić butnego krasnoluda na teren miasta. Rhaill wsiadł na konia i pognał główną drogą w kierunku sklepu alchemicznego nie patrząc po drodze na przechodniów ulic stolicy. Postać o kobiecych kształtach właśnie wychodziła ze sklepu krzycząc i przeklinając właściciela, że jego ceny są za duże. Uśmiechnął się pod nosem i podszedł bliżej. "Anathemo, mam sprawę do Ciebie!” krzyknął krasnolud wpadając przy okazji na kilku ludzi. "Na bogów, Rhaill, aleś mnie przestraszył. Co tu robisz, i co to za sprawa, z którą do mnie przychodzisz." - rzekła nekromantka wyściskując przy okazji brata. "Wszystko ci opowiem ale nie tutaj, Blackthorn ma wszędzie swoich szpiegów. W Yew próbowali się dowiedzieć co wiem ale ich przepędziłem" - powiedział krasnolud pokazując ranę pod bokiem."Wszystko ci powiem ale nie tu..."
Znowu otworzył oczy. Spał czy nie ? Tego nie wiedział. Z pragnienia miał spękane usta. Oddałby wszystko za łyk wody. Rana na jego ramieniu już tak nie bolała jednak otoczenie nadal widział jak przez mgłę. Chciał ruszyć ręką, lecz ta lekko drgnęła i opadła w większym bezruchu niż wcześniej. Rozjaśnione na co dzień czoło pokryte było kropelkami perlistego potu a klatka piersiowa wskazywała, że ciężko jest mu łapać powietrze. Obrócił głowę na prawy bok. Poczuł jak tysiąc igieł wbija się w jego kark i szyję. Ostatnią rzeczą jaką ujrzał zamykając oczy była postać w fioletowym płaszczu i ciche słowa szeptane do ucha... Znowu zemdlał...
<<Siedział przy stole karczemnym w najciemniejszym jej zakątku rozmawiając z siostrą. Jej obecność była pozytywnym aspektem sytuacji. Przynajmniej nikt do nich nie chciał podejść. Kto bowiem chciałby rozmawiać nekromantą?... "... i dlatego muszę zebrać jeszcze ze dwie osoby do pomocy." "No dobrze, ale jak chcesz to zrobić. Wiesz przecież, że taki przedmiot jest w posiadaniu tylko arcymagów a i tak nie każdy go ma." "Do tego jesteś potrzebna mi ty. Wiem, że jeden z nich czyha w wulkanie pod Ilshen otoczony armią swoją wampirów." "Zobaczę co da się zrobić, teraz jednak odpocznij, jutro czeka nas ciężki dzień." Po tych słowach krasnolud rzucił karczmarzowi sakiewkę złota z prośbą o wynajęcie dwóch pokoi. Była jeszcze z godzina do pierwszego piania koguta. Rodzeństwo zebrało swoje rzeczy z pokoi zostawiając je takie jakie zastali. Podziękowali karczmarzowi za nocleg i magicznym portalem przeszli pod wejście do wulkanu. Nekromantka chciała rzucić kilka czarów wspomagających na krasnoluda przed wejściem lecz ten od zawsze był niecierpliwy i od razu zapuścił się w ciemną jaskinie. "Ehh... jak zawsze będzie na mnie, że mu nie pomogłam." I siostra podążyła śladami brata. Wychylając się zza rogu z gotowym czarem kuli energii zdziwiła się nieco patrząc jak krasnolud wyciąga royalową klingę krisa ze zwłok wampira. W wulkanie było ciemno nawet po rzuceniu odpowiednich inkantacji przez siostre na oboje rodzeństwa. "Ja pójdę przodem...powiedzmy że mamy dobre układy." "Jak wolisz" prychnął krasnolud. Wampiry nie chciały zaatakować przybyszy bojąc się najprawdopodobniej tego co stało się z ich kamratami. Ograniczyli się do rzucania gniewnych spojrzeń. Zbliżali się do komnaty arcymaga. "Jak to możliwe, że moi strażnicy was nie zabili..." - głos wydobył się z czegoś co wcześniej musiało być ludzkim ciałem. Teraz okrywała je stara, obdarta szata ukrywająca białe i twarde ciało wampira. "No wiesz, siostra ma dar przekonywania. A teraz zanim Cię zaszlachtuję odpowiedz mi czy posiadasz orb magii!" Komnatę wypełnił odgłos śmiechu szaleńca, którym jeszcze za życia musiał być czarodziej. "Źle trafiliście nie mam. Inny arcymag posiada takowy artefakt. Pomyliliście mnie z tym patałachem z Wisp." "A więc przejdziemy się także do niego. A teraz szykuj się na śmierć poczwaro!!!" Walka rozgorzała na dobre. Bitwa poniosła wiele ofiar i prawie wszystkie wampiry w lochu zostały wybite. Szala zwycięstwa przechylała się na korzyść rodzeństwa, dopóki Anathema nie straciła koncentracji i przypadkiem cisnęła jedno ze swoich najmocniejszych zaklęć prosto w plecy swojego brata. Chwiejnym krokiem krasnolud podszedł do kamiennego słupa, zdołał jeszcze spojrzeć na siostrę po czym osunął się na kolana. Nie miał jej za złe tego co właśnie się stało. Przywykł do tego ze nekromanci to najbardziej roztrzepany typ czarnoksiężników. Ryk radości wypełnił wnętrze jaskini. Kierowane jakby nowymi siłami wampiry rzuciły się na nekromantkę. Rhaill nie mógł nic zrobić, pogodził się już z własną śmiercią, nie mógł jednak pogodzić się z tym, że zostawił siostrę takiemu samemu, lub gorszemu losowi. I padł na ziemię bez życia...>>
Słyszał kroki kilku ludzi. Twarde uderzenia krasnoludzich stóp, lekki elfi chód a nawet stukanie kijów na jakich wspierali się czarodzieje. Słyszał głosy... różne. Nie potrafił ich rozróżnić. Stracił rachubę czasu. Nie wiedział jaka jest pora dnia, ani który dzień jest dzisiaj. Rozchylił lekko oczy. Mgła przestała być przeszkodą dla jego oczu, wszystkie rzeczy odzyskały kolor a ich kontury były wyraźnie zarysowane. Nie chciało mu się już pić jednak nadal oddałby swój oręż za kufel dobrego krasnoludzkiego piwa. "Witaj wśród żywych Rhaill La'Vey" - postać w fioletowym ubraniu zwróciła się do niego po imieniu. Nie znał jej ani nie kojarzył. Zdał sobie sprawę, że w pokoju jest więcej takich osób, więcej fioletowych płaszczy. Na łóżku obok ujrzał czarną wyświechtaną togę swojej siostry, jednak jej samej nie było nigdzie w pobliżu. "Jak, jak... co ja tu..." "Przyjdzie czas na pytania i przyjdzie czas na odpowiedzi." - głos wydawał się mu daleki jednak z każdą chwilą słyszał go wyraźniej. Zdawało mu się, że to ten sam głos, który szeptał mu przed chwilą słowa do ucha. "Ale ja mam zadanie do wykonania..."
|
|
|
Powrót do góry |
|
|
 |
|
Modar
Mistrz Zakonu
Dołączył: 13 Mar 2007
Posty: 432
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Katowice
|
Wysłany: Czw 12:45, 13 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Dosc pozna , ocena i po fakcie , ale w ramach formalnosc pisze:
Podanie zacne i przechodzi.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|