Forum Zakon Andramelacha Strona Główna
 Forum
¤  Forum Zakon Andramelacha Strona Główna
¤  Zobacz posty od ostatniej wizyty
¤  Zobacz swoje posty
¤  Zobacz posty bez odpowiedzi
Zakon Andramelacha
Forum Gildi Zakon Andramelacha na Shardzie Mysterious World
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie  RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
 
podanie Al'Yazir

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Zakon Andramelacha Strona Główna -> Koszary Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
podanie Al'Yazir
Autor Wiadomość
gość raz
Gość






PostWysłany: Czw 22:43, 16 Kwi 2009    Temat postu: podanie Al'Yazir
 
Kto kiedyś nie zbłądził na pustkowiach Umbry... Prawda to, że na środku pustkowia sterczy stara wieża, która miast wskazywać drogę zbłąkanym owieczkom, piętrzy się przed takim podróżnym w mgnieniu oka i nie zachęca do zakołotania w stare drzwi... Za oknem nieprzerwanie padało. Co jakiś czas słychać było przeciągłe skrzypienie niedomkniętych okiennic. Z otworu okiennego na samej górze wieży można było zauważyć lekkie skrzenie... Powietrze było gęste mimo to ciężkie do oddychania.
W kącie pomieszczenia prócz małego ognika znajdowała sie zgarbiona postać nad wyraz czymś pochłonięta. Długie, tłuste włosy opadały tak, że wraz z przygarbioną postawą nie dawały szans na rozpoznanie twarzy... Osobnik ten w rękach trzymał maleńką flaszeczkę z zielonkawą cieczą, która śmierdziała ohydnie. Przelewał ją z jednej fiolki do drugiej dodając to szczyptę maleńkich fioletowych jagódek, to zaś z reki, z której przelewał ciecz z pomiędzy kciuka i palca wskazującego wyciskał małe oślizłe oczka jakiejś kreatury… Odór, jaki wydobywał się ze szkła, w którym podgrzewał mikstóre powaliłby stado wyrmów on jednak zdążył przywyknąć do zapachu wszelkiego świństwa. Jego ręce, co jakiś czas gwałtownie wędrowały w stronę ziółek rozłożonych na stole. W między czasie ze swoich ust wypluwał całe bogactwo przekleństw. Nagle postać wstała niczym rażona gromem i poczęła wałęsać się po komnacie jeszcze bardziej klnąc i przewracając wszystko, co napotkała. Kociołek został uraczony dość potężnym kopniakiem i poturlał się po podłodze, biblioteczka zaraz też znalazła swoje miejsce na ziemi do tego wszystko, co było na stole znalazło się pod nim… Jednym ruchem ręki flakoniki, słoiczki i dziwna zielonkawa ciecz wylądowały na przeciwległej ścianie. Po dłuższej chwili histeryk opadł zrezygnowany na fotel, który wydawał się być ostatnia ocalałą rzeczą w pomieszczeniu. Jego wzrok spoczął na przygasającym płomieniu kominka. Mrok rozprzestrzenił się po całej komnacie. Okiennice zamilkły, a w powietrzu zawisła niepokojąca aura…
„Czy nie za często zaglądasz w te mury?... Nie, nie żywię urazy. Towarzystwo dobrze mi zrobi… Ukaz się Azagielu, niezręcznie się z tobą rozmawia w ten sposób”. Wnet powietrzem targnęła eksplozja, a na środku pomieszczenia pojawiła się wysoka, przyodziana w ścięgna i resztki mięśni postać. Wraz z odorem po komnacie rozległ się piskliwy glos kreatury: „Widze, ze jak zwykle dbasz o porządek w swoim piekiełku” – powiedziawszy to polazł w stronę fotela brodząc w rozlanej, zielonkawej cieczy. „Cóż to, czyżbyś się użalał nad sobą jak jakiś księżulek? Masz taką minę…” Spojrzenie czarodzieja nie pozwoliło mu skończyć zdania. Przypomniał sobie jak ten zadał mu kiedyś ból słowami „An Corp” i to tylko dlatego, że nieumarły spojrzał dziwnie na widok braku pierścienia na palcu maga kiedy czarna laska oparta była o ścianę… „Chciałem powiedzieć, że Twój widok jest obumierający…”- poprawił się Azagiel… Czarodziej wstał z fotela i przy pomocy krótkiego słówka znów rozpalił kominek… „Tak więc mów, co nowego Azagielu, dawniej byłem kontent, a teraz dokucza mi nuda…” Azagiel nie bardzo rozumiejąc po chwili odparł: „Zawitałem ostatnio do Hythloth a tam zamiast grac w kości albo w zdechłego wszyscy paplają o tym jakoby Andramelach urósł w dawną siłę… Czy to nie dziwne nawet sam Balron znikł jakby na wieść o tym…” Azagiel począł dłubać kościstym palcem w zębach jakby usuwając resztki mięsa… „Podobno szuka swoich sprzymierzeńców…” Czarodziej zmrużył oczy… „Nie opodal znajduje się zakon, nad którym spewnością widziałem fioletowe światło… Już dawno miałem się tam wybrać…” Poczym czarodziej zabrał czarna laskę i płaszcz, i udał się w stronę wyjścia. Dziwnie spokojny Azagiel obserwował w milczeniu odejście maga kiedy w końcu postać czarodzieja opuściła wieże powiedział jakby do siebie: „Uważaj na siebie Razielu z rodu Al’Yazir pustynnych magów… Ziemia się o Ciebie upomina!” Poczym zaśmiał się piskliwie i zniknął w gęstniejącym mroku…

Powrót do góry
Masterczułki
Moderator



Dołączył: 16 Mar 2007
Posty: 340
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/5
Skąd: znienacka...
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 23:34, 16 Kwi 2009    Temat postu:
 
"...Po cholere mam tu siedziec?" ta mysl czesto nurtowala sprawujacego kolejna warte przed swiatynia Draycona. "Nic tu sie nie dzieje..."Przysypiajac pod swoim stalym posterunkiem ktorym bylo stare drzewo, zauwaza wedrowca idacego w jego kierunku. Nie mogl rozpoznac postaci, poniewaz bylo ciemno, i znajdowała sie w znacznej odleglosci, a jedynym oswietleniem bylo metne ksiezycowe swiatlo i tylko dzieki temu zorientowal sie ze ktos sie zbliza. Dzieki zmniejszajacej sie roznicy odleglosci miedzy nim, a postacia, ocenil, iz jest to nekromanta. "Oho, kolejny narkoman nie trafil do umbry, no coz, wypadaloby go nakierowac..." - pomyslal, i nie zwlekajac wstal spod swojego ulubionego drzewa, i zaczal isc w strone maga. "Co czubisto?! Umbra jest w druga strone! Zawracaj albo cie pogonie!" Krzyknal wymahujac bronia, lecz postac nie wykonala jego polecenia, co wiecej, jakby przyspieszyla na te slowa. "Oho, w koncu jakas odmiana" Powiedzial wojownik wypijajac butle, lecz nekromanta zatrzymal sie przed nim, i powiedzial "Czy ty jestes zakonnikiem? Bo mam sprawe do twoich przelozonych"rzekl mag, widzac iz zakonnik ma wobec niego zle intencje dodal "Nie martw sie, nie mam zlych zamiarow" "Dziwne, niewiele osob przybywa tutaj w pokojowych zamiarach, szczegolnie dzis, gdy w Sosarii panuje dziwna choroba" powiedzial zdziwiony Draycon, opierajac sie o pike ktora przed chwila chcial ugodzic "intruza". "Skoro chcesz porozmiawiac z szefem, to zaprowadze cie, tylko bez sztuczek" Powiedzial, i poczal isc w strone swiatyni co chwila spogladajac nieufnie na przybysza, ktory szedl obok niego...


troche chaotyczne, ale juz forum osiada kurzem, to chcialem cos dopisac, zajebisty jestem prawda?
:<



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Masterczułki dnia Pią 11:14, 17 Kwi 2009, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
ten raz
Gość






PostWysłany: Pią 0:45, 17 Kwi 2009    Temat postu:
 
Podążali więc oboje w stronę bramy. Czarodziej w milczeniu za wartownikiem. Przewodnik szedł zażenowany nowym towarzystwem i burczał coś po nosem. Momentami jego mamrotanie dało się zrozumieć. „Czarownik z pod ciemnej gwiazdy”-paplał. „I co jeszcze przyjdzie mi witać leśne chochliki… Do tego zapowiada się pogoda pod psem wprost wyśmienicie…” Nowy gość szedł lekko przygarbiony podpierając się laską, która co i rusz stukała o bruk dziedzińca. Czarodziej uchylił lekko kaptur i rozejrzał się uważnie. „Sławny Naggarond o którym opowiadają wierszokleci a bardzi śpiewają w co drugiej spelunie hm ? „Zamilcz! Bo zaraz o Tobie będą śpiewać. I to cienko!” Wycedził przez zęby wartownik. „Właź!!!” Syknął popychając czarodzieja w stronę wejścia do niskiego i ciemnego korytarza. Czarodziej spojrzał podejrzliwie ale wslizgnoł się przez wejście i zniknął w ciemnościach… Wartownik wszedł za nim.

Powrót do góry
Modar
Mistrz Zakonu



Dołączył: 13 Mar 2007
Posty: 432
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

PostWysłany: Pią 14:47, 17 Kwi 2009    Temat postu:
 
Kazdego dnia o tej porze arcykaplan spedzal czas w swej celi zaglebiajac tajniki magii, rozmyslajac nad problemami zakonu czy tez odkrywąc nowe sekrety wiary. Dzis jednak bylo inaczej... mysli maga dalekie byly od tych spraw.Czarodziej chodzil w kólko nie mogac na niczym skupic uwagi. Jego trasa zaczynala sie przy zabytkowej biblioteczce wykonanej z kosci demona , a konczyla na dziwacznie zdobionej malej skrzynce na ktora mag za kazdym razem spogladal ukratkiem. Mamrocząc cos pod nosem schylił sie w koncu do malego kuferka lezacego przy stole. Zbadał ow przedmiot dokladnie, zmrużył oczy , po czym Wahajac sie lekko włozyl doń stary kosciany kluczyk.Gdy tylko plynnym ruchem dloni przekrecil go calym pomieszczenie wstrzasnął syk wydobywajacej sie mocy. Zaraz po tym wieko otwarło sie ukazujac fale wielobarwnej energii.Zanim czarodziej zorientowal sie co sie stalo polowa jego ciala znajdowala sie juz w magicznej skrzyni. Syczac wsciekle zaczął czolgac sie w strone biurka cedząc przez zacisniete zęby zaklecie odwołania, jednak kufer świszcząc i plujac magicznymi iskrami nie dawal za wygrana pochłaniając kolejne fragmenty ciala czarodzieja.
Andramelach jednen wie ile ile trwalyby te zmagania gdyby w drzwiach celi nie pojawil sie....



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
trzeci raz
Gość






PostWysłany: Pon 14:16, 20 Kwi 2009    Temat postu:
 
(…)Czarnoksiężnik przyodziany w szatę czarna jak noc… Jego blade oblicze wyłoniło się z pod kaptura niczym ostrze ukazując stalowo szare oczy. Laskę miał uniesioną nad głowę a jego płaszcz powiewał niczym żagiel na szalejącym morzu. Czerń uniesionej laski przecinała jasne światło wydobywające się z pomieszczenia. Wyglądało to jakby czarodziej chciał się odgrodzić od wydzielającej się energii. Świszczące powietrze i mnogość zmieniających się kolorów przybrała na sile. Postać w drzwiach przygrabiła się i wolna ręką zasłoniła oczy… Wydawało się, że jego postura teraz zmalała mimo, że on stał w przybranej wcześniej pozycji. Po chwili wydobywająca się moc jakby w czarnej melancholii zwiększyła się dziesięciokrotnie a towarzyszący temu pisk podobny był do krzyku. Czarodziej raz jeszcze wyprostował się jakby chciał spojrzeć swojemu przeciwnikowi prosto w twarz, kiedy przeciągły pisk urwał się a energia ulotniła się w chwile po tym. Dopiero teraz w świetle księżyca można było dostrzec, że osobnik poruszał ustami nie wydając z siebie słowa… było to potężne zaklęcie którego wydźwięk przypominał szum pustynnego wiatru. Czarodziej mimo podpory, jaka dawała mu laska upadł bezwładnie… Na podłodze obok arcykapłana leżał twarzą do ziemi nieznajomy nikomu czarodziej…(…)

(…) Ciemny korytarz zdawał się nie mieć końca. Nieznajomy szedł przodem, a za nim podążał wój. Wartownik dzierżył w ręce pike jakby gotowy w ułamku chwili przebić nieznajomemu płuca. Zakapturzony osobnik po chwili wędrówki zatrzymał się. „Co jest trupi magu ?” Zapytał wartownik wpadając prawie na niego. „Nie czujesz niepokojącej aury ? No tak istota która nie jest czarodziejem może co najwyżej odczuć potrzeby fizjologiczne…” Odparł czarodziej stojąc wciąż plecami do wojownika. „Coś Ci nie pasuje !? Warknął wojownik. „I po coś się ruszał ze swojej wieży magu…” powiedział jakby do siebie czarodziej. „Co ty tam bredzisz czarna owieczko !?” ale nim wartownik to powiedział miedzy magiem a wartownikiem stała już magiczna sciana. „co jest do chuja Balrona !?” Wykrzyczał zdziwniony strażnik zakonu. Na to mag rzekł: „Idz i obudz swych towarzyszy… Lepiej żebys zrobił to prędko ja tym czasem nie będę tracic chwili na rozmowe z toba…” Poczym obrócił się i pobiegł w głab korytarza…(…)

Powrót do góry
Bor
Stonka 2



Dołączył: 15 Lip 2007
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bieruń

PostWysłany: Wto 22:09, 21 Kwi 2009    Temat postu:
 
...„Na Młot Thogrima!... To musi gdzieś tu być.. Poczciwy Modarek nigdy nie wyzbywa się narzędzi!.. Mam!” - Niski, krępej budowy brodacz podniósł swą rumianą twarz z nad skrzyni. Schylił się raz jeszcze, aby domknąć wieko, po czym usiadł na pojemniku. Następnie jego lewa dłoń powędrowała w stronę wyjętego wcześniej zawiniątka, drugą zaś kurczowo podtrzymywał stare gacie. Powolnym ruchem dłoni wyciągnął zeń największą igłę, jaką tylko udało mu się znaleźć. – „Jak to mawiał pradziad na widok elfa - do roboty!” – To powiedziawszy chwycił między dwa palce jeden z ostatnich na swej głowie włosów, szarpnął nerwowo, po czym począł swe zmagania z igłą. Kilka dłuższych chwil spełzło na niczym, a podenerwowany krasnolud w duchu powtarzał sobie, iż „nie zręczne dłonie ważne, lecz dłonie silne”. Nawet to jednak nie ustrzegło pobliskiej wazy przed nagłym wybuchem złości i gniewu Krasnoluda. – „Marnotrawstwem byłoby wyrzucić te gacie z byle powodu..” - Pomyślał zrezygnowany spoglądając na zlepek starych łat. Podjął się więc kolejnej próby, chwycił za włos i począł celować...„Boromorze!” – Nagły okrzyk przybysza sprawił, iż igła powędrowała na swe stałe miejsce pobytu – na podłogę. - „Gdyby nie to, że mię gacie z tyłka spadują, to już ja bym łomot ci spuścił Drayconie!..” urwał nagle wyczuwając dziwny, jakże żadko spotykany niepokój na twarzy przybysza, która zwykle bywa rozradowana i wszystkiemu dokoła obojętna…



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Masterczułki
Moderator



Dołączył: 16 Mar 2007
Posty: 340
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/5
Skąd: znienacka...
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:28, 21 Kwi 2009    Temat postu:
 
"Boromorze! Cos sie dzieje! Zamach na arcykaplana! Nawiedzeni niewierni atakuja!" -powtarzał w kolko zdyszany Draycon, a słowa ktore wymawial ledwo dały sie rozumiec. Siedzacy na skrzyni krasnolud jednoznacznym gestem uspokoil przerazonego jak nigdy wojownika. "Ten, magus, co ja go przyprowadzilem"-cedził przez zacisniete zeby "Zascianował mnie, i pobiegł do celi Modara. Kurwa! Dałem sie wydymac jak dziwka z Lake!"-zaklnął srogo i spojrzal na Boromora sluchajacego z szeroko otwartmi ustami tak ze mozna bylo zobaczyc jego dziury w zebach. "Nie gap sie tak! Ino chodz za mna! Jesli cos sie stanie Modarowi..."Zacisnal zeby i wybiegl pozostawiajac krasnoluda z jego gaciami, ten nie namyslajac sie dlugo chwycil za topor, i w jednej rece z gaciami, a w drugiej z bronia podazyl szybko za kompanem, przebierajac drobno nogami z powodu swoich porwanych gaci...



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Masterczułki dnia Wto 22:29, 21 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Modar
Mistrz Zakonu



Dołączył: 13 Mar 2007
Posty: 432
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

PostWysłany: Wto 23:58, 21 Kwi 2009    Temat postu:
 
cholerne magiczne kufry - mruknal czarodziej wstajac z podlogi. Nastepnie sapnal glosno i otrzepując szate z brudu rozejrzal sie po komnacie. Widok ktory ujrzal z pewnoscia doprowadzilby do palpitacji serca osobe pełniaca dzis w ramach kary za grzechy funkcje sprzątacza.
Kurz unoszacy sie w pomieszczeniu powoli opadal , a swiatlo bijace z malego witraza towarzyszylo mu az do momenty gdy osiadal na porozrzucanych przedmiotach. Modar beznamietnie przygladal sie calemu balaganowi nie dostrzegajac lezacego pare metrow od niego nekromanty. Po chwili jednak pare steknięć i jękow z jego strony dobitnie wybilo arcykaplana z rozmyslan i uswiadomilo mu , ze nie jest sam. Nim nieznajomy zdązyl sie ocucić lezal juz skrepowany magicznym zakleciem. Arcykaplan nie mogl tylko za nic w swiecie wyjasnic sobie jakim cudem ow nekromanta wyszedl z magicznego kufra........



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
raziul
Gość






PostWysłany: Pią 14:40, 01 Maj 2009    Temat postu:
 
Arcykapłan w dalszym ciągu czekał na wyjaśnienia. Spojrzenia dwóch magów przenikały się. Stalowo szare oczy nekromanty kryły za sobą czeluście, w których kapłan próżno szukał odpowiedzi. Ten jednak niewzruszony nie zamierzał spuszczać wzroku. Cisza, jaka towarzyszyła temu spotkaniu zdawała się niemiłosiernie wydłużać… Nekromanta uśmiechnął się lekko kącikiem ust i przemówił wreszcie… „Słyszałem kiedyś, że wdzięczność zakonnika nie zna granic. Jak widać w zakonie, w którym czci się demona pewne rzeczy różnią się od reszty…” poczym zamilkł na chwilę jakby czekając na odpowiedz a jego usta wykrzywiły się w szyderczy uśmiech. Kapłan zakonu zdawał sobie sprawę, że rozmowa dwóch czarodziejów nie składa się z dowcipów, ale z samych pułapek. Prowokacja, chleb powszedni dla kogoś, kto języka używał jak jadowita żmija. Jedno słowo za dużo i nieznajomy może zrobić z tego użytek. „Może darujmy sobie przedwczesna uroczystość Razielu… Nekromanta zmrużył oczy jednak jego wyraz twarzy w ułamku sekundy znów był lekceważący… „Znasz, więc moje imię, czy to oznaka potęgi arcykapłana, a może czegoś innego…” Raziel zarechotał poczym dodał jakby mówiąc do siebie ale wystarczająco głośno żeby Modar mógł usłyszeć: „Tak naprawdę miło by było słyszeć, że po prostu na mnie czekasz… Arcykapłan gestem reki zwolnił czarodzieja z zaklęcia paraliżującego a twarz zmieniła mu się w grymas. Rzucił krótkie spojrzenie w stronę rozmówcy i zaczął przechadzać się po swojej celi. Nekromanta mimo swobody ruchu nie zmienił swojej pozycji. Przyglądał się Modarowi wreszcie przerywając cisze. „Szkatuła, którą otworzyłeś… Upiorna poczekalnia… Należała niegdyś do pewnego mało towarzyskiego pustelnika z gór Umoeb…” W tym momencie kapłan niespodziewanie przerwał: „Czy nieprzyjaciel jest już na tropie?” ten zaś nieprzerwanie mówił dalej: „Cztery dni temu w Lunie widziano hordę cienia. Jakiś czas później widziano ich zmierzających na południe. Nie da się ukryć, że przez twoją ciekawość wiedzą już gdzie szukać „Szeptu Burzy” to mówiąc wskazał kościstym palcem i szpicowatym paznokciem niewielka kościaną skrzyneczkę. Arcykapłan słuchając swojego rozmówcy od dłuższego czasu nie spuszczał z oczu owej skrzyneczki… Na korytarzu słychać było dudnienie stóp.

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Zakon Andramelacha Strona Główna -> Koszary Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
 
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

 
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Powered by phpBB © 2004 phpBB Group
Galaxian Theme 1.0.2 by Twisted Galaxy